Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —

wiorst od pustyni Gobi, stamtąd łatwo dostępny Pekin, Szangaj i Koreę, dysponuje materjałem prawie zupełnie nie eksploatowanym, bardzo mało znanym, a dającym perspektywy niezmiernie głębokie.
Czy Rosjanie umieli te bogactwa ocenić, skorzystać z nich? Nie. To wszystko leży niemal odłogiem. Ten świat reprezentuje pisarz nie rosyjski, lecz — polski Sieroszewski, jako „explorer“ nieznanych ziem, śmiało mogący stanąć w jednym rzędzie obok Kiplinga, Jacka Londona i Conrada.
Oczywiście, nie proponuję literatowi polskiemu, aby tam jechał zakładać „plantacje literackie“. My mamy co innego do roboty, choć, prawdę mówiąc, Władywostok i do nas trochę należy. Jest jednak charakterystyczne, że Rosjanie, do których ten port należał, w myśli swej narodowej nie umieli go sobie w żaden sposób przyswoić, nie zdołali go duchowo anektować. Jeśli powiemy, że i oni mieli co innego do roboty w domu — nie zaprzeczę, przeciwnie, na tej podstawie stwierdzę, że skoro we Władywostoku — prócz zwykłych interesów — nie mieli nic do roboty, on duchowo do nich nie należał.
A to znaczy, że ich wielkość, światowa ekspansja była stuczna, przez rząd militarystyczny narzucona.
I że Rosjanie, choć może i chciwi zdobyczy, nie cenią ich sobie i nie kochają.
Zdobyć duszą nie umieją.
Dlatego, nie umiejąc w prawdziwem znaczeniu słowa zdobywać, stają się niszczycielami.
I to jet zasadniczy rys ich duszy.