Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.
— 252 —

Do czego dochodziło: Były aktywny oficer, który długie lata służył w Przemyślu i nieźle mówił po polsku, postarał się o paszport czeski i podając się za „Czechosłowaka”, jeździł do Lundenburga, gdzie, korzystając z dawnych koleżeńskich stosunków i znajomości, jadał w „menaży” oficerskiej — bardzo sobie czeską kuchnię chwaląc.
Poza nim jednakże ludzie bynajmniej entuzjastycznie dla Czechów usposobieni nie byli. Narzekali na to i owo — ale co tu dużo gadać — Niemcy dziś mają tak strasznego „pietra“ przed Czechami, że to wszelkie pojęcie przechodzi. Nasi, Polacy, irytują się na Czechów, czasem nawet bez najmniejszego powodu, o czem zresztą dużo możnaby mówić. Niemcy ich się poprostu boją. Czesi umieli się odpowiednio wobec nich postawić.
Co do nas — muszę wyznać, że Niemcy austryjaccy istotnie mają do nas jakąś co najmniej towarzyską słabość. Są to ludzie właściwie lekkomyślni, lenie, lubiące żyć psim swędem a dobrze, wygodni plotkarze kawiarniani i wytrwali pijacy. Byliby nieszkodliwi, gdyby nie to, że są tak bezwartościowi i bez charakteru. Tym właśnie brakiem charakteru można wytłumaczyć i ich imperjalizm i ich tromtadracki dawny patrjotyzm. Można wytłumaczyć, można zrozumieć, dlaczego to prasa żydowska i wszechniemiecka mogła robić z tym żywiołem, co chciała — niemniej ci bez charakteru lekkomyślni i zmysłowi próżniacy powiesili u nas „za zdradę” parę dziesiątków tysięcy ludzi i kradli, gdzie mogli, do czego się zresztą otwarcie przyznają.
Widząc, jak nędznie się odżywiają, i słysząc ich jeremiady głodowe, zaniepokoiłem się i spytałem, czy