Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.
— 25 —

Jeszcze bilet!
Nie była to sprawa trudna, dla pewnej przyczyny jednakże chcę jej poświęcić kilka słów.
Między Władywostokiem a Japonją kursują statki rosyjskiej tak zwanej „Floty ochotniczej“. Chodzą one dwa razy na tydzień. Przystań i gmach „Floty ochotniczej“, nędzny i brudny, znajduje się niedaleko dworca kolejowego, bardzo zresztą do niego podobny. Są tam jakieś magazyny, jak zwykle i wszędzie, biura, kasy i kantory, a po korytarzach wałęsa się przyjemna wschodnia publiczność: Rosjanie, Chińczycy, Japończycy, Koreańczycy, czarni itp. To wszystko mówi różnemi językami i poci się na całą tęczę ostrych fetorów.
Po prawej stronie od wejścia jest ciasny kurytarz, odgrodzony wysoką siatką drucianą od zastawionej burkami sali, dzielącej się na różne kasy, w których sprzedaje się bilety na statki. W lokalu tym siedzi kilkanaście postaci prawosławnych i należących do fauny Czechowa, urzędników zapieczonych już w dwudziestem pokoleniu, a przeto w nic nie wierzących i po kretyniemu złośliwych. Siedzą oni, popijają „czaj“ i kurzą „papiroski“, nie tylko wyssani przez swe szare „bumagi“, ale także odurzeni i otumanieni przez bezustanne obcowanie z tłumem wschodnich ludzi, prawie że nie mówiących po rosyjsku a posiadających zgoła odmienną logikę i sposób myślenia.
W tym lokalu, za drucianą siatką, przy kasie pierwszej klasy, siedziała jakaś dama. Dość otyła, ale jeszcze w pretensjach, wymalowana z pewną brawurą i w pstrej bluzce, miała przed sobą również „stakanczyk czaju“, a zresztą sprzedawała bilety, mówiąc przytem bardzo wiele i nie tak chaotycznie jak mglisto,