Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.
— 30 —

Wiedziałem, że uganiający po pokładzie Amerykanie w moim interesie nic mi nie pomogą. Z pewnością trzymający się kurczowo poręczy statku „paragraf“ rosyjski prędzej mógł dać potrzebną informację.
— Skażitie, pożałujsta — czy na statku jest bufet?
— A to kakże!
— A można tam dostać co do picia?
Spojrzał na mnie. Z rozrzewnieniem, zdumieniem, miłością i lekceważeniem promiennem...
— Słuszajtie! — zaczął uroczyście — Wy rozmawiacie ze mną, patrzycie mi w twarz, w oczy, widzicie moją głupią minę — i jeszcze pytacie, czy można co dostać do picia?
— Pardon, ja myślałem, że u was to wrodzone.
Oderwał się na chwilę od poręczy, zatoczył i rozłożył ręce w pokornym zachwycie:
— Wsio jest’! Koniak, wódka, wino, piwo japońskie, „błagodat’ wsiakowo roda“ — jest wszystko! Pić i nie ustawać. Hoho! U „nich“ na statkach wszystko jest!
Wszystko ma swój czas. Bywa, że mądrze i dobrze jest nie pić, ale zdarza się też, że jeszcze lepiej i mądrzej owszem jest napić się czego. Jest statek, dokoła niego bardzo dużo wody, której się wciąż jeszcze zdaje, że na niej świat się kończy, fale skaczą w górę, jak wściekłe, morze ryczy tak, że człowiek samego siebie „we wnątrzu“ nie słyszy, statek ryje wodę i z grzmotem odwala wielkie skiby wodne, ciemno-zielone, biało żyłkowane, zupełnie jak olbrzymie bryły krzemienia. Towarzysze podróży, zresztą mało zajmujący, stękają po kabinach, zachowując się zupełnie nieprzyzwoicie, wicher zimny dmie od morza, człowiek w całem znaczeniu tego słowa traci wszelką równowagę, w dołku zupełnie nieprzy-