Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.
3

Byłbym faryzeuszem i hipokrytą, gdybym twierdził, że dzielnica ta nie jest mi znaną. Przeciwnie, byłem w niej wiele razy, pociągany jej bujnym, różnobarwnem życiem. Już sama wyprawa na „Karpaty“ była niebezpieczna — żołnierze armij sojuszniczych staczali tam nieraz między sobą krwawe bójki, którym dopiero patrole japońskie koniec kładły. Tam napadano też nieraz na te patrole, które wogóle służbę miały ciężką i wciąż ścierały się z Rosjanami, tępiącymi Japończyków przy każdej sposobności. Tam, w tej dzielnicy, widziałem dziwne rosyjskie domy publiczne, gdzie wśród dziewcząt, przeważnie kozaczek, olbrzymek z nad morza lub z nad Amuru, tajemniczy jacyś, półdzicy ludzie, zdaje się, koloniści z lasów, prowadzili długie, „zasadnicze“ dyskusje o bolszewiźmie, w dymie chińskich papierosów i w zaduchu małej kuchenki kucharza chińskiego, poważnie i w skupionem milczeniu pitraszącego na skwierczącym tłuszczu nieznane mi przysmaki. Te domy to były brudne, duszne, gwarne nory zbójeckie, zbliżone do japońskich tylko prowizorycznością wewnętrznego urządzenia, to znaczy, podzielone na pokoiki, za pomocą cienkich, niemal papierowych przepierzeń.
Jakże inaczej wyglądała to wszystko w domach japońskich. Cisza, czystość bezwzględna, uprzejmość i grzeczność daleka od wszelkiego rajfurstwa, spokój, wdzięk dziewcząt, wesołych wprawdzie, ale dalekich od rozpasania, przeciwnie, pragnących tylko rozbawić, rozweselić swych gości. Nawet tam, w tych biednych domach grzechu, kobieta japońska wciąż jeszcze jest przedstawicielką japońskiej kultury i nie dziczeje, nie stoi ani poza etyką, ani poza pewną przyzwoitością, ani poza dobremi formami towarzyskiemi.