Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

a nas odsuwa się od szkół, robiąc je zbyt drogiemi dla nas. Mnie, powstańca, człowieka kulturalnego, gdy służyłem w armji regularnej, ordynarnie i po barbarzyńsku traktował człowiek ze Wschodu, półdziki Poleszuk, który całe życie w łapciach chodził. Nas nie można traktować jak ludzi wschodnich. Jesteśmy przyzwyczajeni do twardych rządów, ale znamy swoje prawa. Odsuwa się nas od polityki, od rządów, od nauki, odbiera się nam możliwości polepszenia swego losu, daje się nam mniej, niż dajemy my. Cham do gnoju, do pługa! No, dobrze, ale w ten sposób z nami nikt nic nie zrobi. My zostajemy na swojem własnem miejscu — Warszawa coraz dalej od nas się odsuwa. A cóż wielkiego i trwałego stworzycie — bez Narodu? Możecie — to? Hale!
W tej, jakby można powiedzieć, „deklaracji“ młodego chłopa była ukryta potencjalna siła, dająca wiele do myślenia.
Polata myślał — nie mógł wymyślić nic, nie mógł odgadnąć tego, co było ukryte.
Jakgdyby szedł przez ten milczący las.
Znalazł się wreszcie na jego skraju.
Między drzewami, poprzez gałęzie, jak srebrne lustro, zaświeciła woda.
Jak srebrne lustro?
Nie. To był żywy, srebrny ogień, bo woda nie leżała cicho, lecz drgała, nad powierzchnią zbierana wiatrem w drobniutkie zmarszczki.