Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

wyższym tonem zastukały na kamiennych schodach i przeszły w szybki rytm na ulicy.
Pan Brat stał za bufetem, pokaszliwał w zimnej sali i patrzył, jak w czarnem oknie biegają złote błyski światła lampki. Na oknie stały ustawione w piramidę na drabince puste butelki z wina i z wódek — reklamowa wystawa! A raczej — wierny obraz stanu interesów. Półki regałów też są zastawione kilkudziesięciu butelkami, lecz ile wśród nich jest pełnych? Trzy, cztery. A w szufladach, gdzie dawniej były korzenie, kawa, herbata, cykorja — dziś niema nic, nic! A przecież jeszcze przed kilku laty bywało tu tak pełno, że goście stali koło siebie stłoczeni jak w kościele.
Cicho.
Do kuchni ktoś wszedł.
Słychać piskliwy głos.
To Bronisia, dziewczyna. Kryńka robi jej jakieś uwagi — gwałtownie, szorstko. Bronisia odcina się. Ileż złości w tych głosach!
Złote błyski biegają po oknie, jakby czarnym jedwabiem obciągniętem. Przecież tych błysków niema — nie chwycić ich, nie grzeją, a jednak są — złote w ciemnościach.
Czy myśli ludzkie, sny, marzenia, pragnienia, postanowienia... też... nie inaczej może... Marność! O czem tu myśleć?!
Zza drzwi alkierzyka doleciało głośne, kryminalne ziewnięcie.