Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/267

Ta strona została przepisana.

Od tego czasu dzieci każdego dnia cieplejszego, gdy nie było wiatru, wynosiły swe śniadanie nad zatokę łabędziom. Ptaki z początku niezawsze przypływały, ale później, oswoiły się z dziećmi tak, iż gdy tylko na wybrzeżu pojawił się czerwony i zielony punkcik, wnet od łabędziego karna odrywały się dwa punkty białe i wkrótce u brzegu pojawiały się dwa piękne łabędzie. Zaczynało się znowu karmienie. Łabędzie czasami jadły chciwie, czasami, widocznie syte, ledwo raczyły coś dziobnąć. Dzieci opowiadały im najrozmaitsze historje, wabiły je do siebie, wyciągały do nich rączki, a łabędzie patrzyły i słuchały, jakby rozumiejąc. A potem odpływały.
Zapyta ktoś, jak to być mogło, że dzieci nikomu o tych łabędziach nie powiedziały, nie pochwaliły się przed nikim tem, że mają wśród łabędzi znajomych i przyjaciół? Takie pytanie jednak zadałby tylko ten, kto nie wie, iż każdy rybak ma swe tajemnice, których pilnie strzeże i których nikomu nie wyda. Rybołówstwo wymaga bardzo rozwiniętego zmysłu spostrzegawczego i dokładnego obserwowania przvrody. a tu każdy rybak ma własne spostrzeżenia, doświadczenia i sposoby, które zachowuje na wyłączny użytek dla siebie. To jest wrodzone i dzieci miały to we krwi.