Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/311

Ta strona została przepisana.

— Wiedziałem, że czynicie mi krzywdę, i dlatego nie chcę o was więcej słyszeć, chyba tylko w grochu!
— Gdzie chcesz, obrońco uciśnionych, opiekunie sierot, byleś tylko nie odmawiał nam swej łaski i pomocy!
— Wiedziałem — odrzekł kot — Z po mem odejściu spadną na lud wasz wielkie klęski. Cóż się stało?
— Straszna to historja! Posłuchaj:
Pewnego dnia cały wóz pełen wesołych, zdrowych i radosnych braci naszych powieziono do jakiegoś wielkiego budynku, o którym sądziliśmy, że jest przybytkiem szczęcia, ale który okazał się być domem męki i boleści. Prosto z wozu braci naszych, spodziewających się gościnnego przyjęcia, wrzucono do wielkiego koryta, w którem posypano ich grubo solą. Żrący ból zaczął szarpać skórą, oczy nawet pełne były soli, i w tej męce, w tem cierpieniu bracia nasi rozpoczęli swój ostatni przedśmiertny taniec wangorzowy (w gwarze rybackiej mówi się „wangorze“). Wijąc się w męce, bracia nasi ocierali się o siebie, wspinali się i jak podcięci znów opadali na ciała braci, inni pięli się na strome ściany koryta, ale odpadali od nich bezsilni i tak tańczyli, póki wreszcie, wyczerpani i osłabli z bólu, nie padli bezwładnie.