Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

procent drożeje. I zaś niedostatek, zaś braki, zaś nie wystarcza...
Tłumaczył mu Zagórski, że to nieuniknione, że to w ten sposób zasypujemy pustkę, jaka za nami została, że cały naród musi pracować ze zdwojoną energją i wytrwałością.
— Ależ ja z tej pracy nic nie mam!
— Nieprawda, ona cię żywi!
— Ona mnie zabija. Człowiek chwili czasu nie ma, ażeby świeżem powietrzem odetchnąć... Cały dzień siedzę skulony na stołku w dusznym, maleńkim pokoiku... Płuca mnie bolą... Jestem taki osłabiony, że ledwo chodzę... A tu ani pożywniejszego nic nie można zjeść, wszystko strasznie drogie... Mięsa niema, albo na nie nie stać... Zdechnąć chyba! Kopyta człowiek wyciągnie, zanim się czego doczeka...
W głosie Antosia czuć było niemal rozpacz.
— Chciałem wyjechać do Czech. Pracowałem tam w jednej fabryce przed wojną, mógłbym wrócić. Nie możecie dać mi zarobić na życie tu, pójdę do obcych, nie będę wam ciężył, zarobię... Ja tam mam, proszę brata, dziecko, córeczkę...
— Toś ty, warjacie, dwa razy żonaty?
— Nie, tylko tak, ale zawsze przecie dziecko, osiem lat już ma, pisać umie. Z jednom wdowom dziecko miałem. Chciałem tam pojechać, możebym się tu nie ożenił — nie chcieli mnie puścić, bo jezdem żołnierz... Nie puścili... A tymczasem ona nie uwierzyła, myślała że farbę miszom, przesłała mi list, że jezdem łotr, że rodzoną córkę porzuciłem... I jeszcze ten list sam a córce podyktowała... Wiedzieć