Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/117

Ta strona została przepisana.

druk, nie moglibyśmy za tanie pieniądze dostarczyć książek swym własnym uczonym. Ściąć trzeba stary buk, obsiadły przez głupie kawki, trzeba zasadzić nowe drzewo, zieleniejące radością, na którego gałęziach śpiewałyby wszystkie ptaki całego świata. Lecz na to...
Tu obaj uczeni, onieśmieleni poniekąd olbrzymią kałużą, którą trudno było obejść, usiedli pod wierzbą przydrożną. A wtedy wędrowiec zaczął opowiadać:
— Oto szeregami długiemi na milę idą nasi żołnierze. Mundury mają szaro-błękitne, jak nasi robotnicy i jak nasze domy z szaro-błękitnych cegieł wybudowane. To idzie ziemia chińska. Już my teraz dobrze wiemy, że na nic zasłaniać się papierowemi smokami, chociażby nawet najpiękniejszemi. W tych potwornych smokach dawniej kryły się działa, które z pysków okropnych waliły w tłuszczę napastników kamienne kule w obłokach czarnego dymu. Wrogowie nasi tak się bali tej broni, że później wystarczyło postawić tylko kilka papierowych smoków na murach, a barbarzyńcy na sam ich widok uciekali. Później jednak, my sami, naród dobry i krwi nieżądny, uwierzyliśmy, iż smoki bez