Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

wietrze płynące, zakołysało się wysoko To — czarne, twardych, ostro ściętych kantów — wyłoniło się na słońce i błysnęło mokrą farbą.
A potem ze śpiewem wysypali się za trumną żałobnicy — rybaczki w czarnych strojach i szalach, zgięte wpół od ciężkiej pracy, wielu porodów i dźwigania worków z piaskiem, starzy rybacy na zgiętych w kolanach nogach, w wytartych już ze starości świątalnych, modrych żakietach, młodsi mężczyźni, mocni jak dęby, wyprostowani, o ogorzałych, surowych twarzach — pół wsi co najmniej! Przeciąwszy ukośnie plac Trupią Drogą, wiodącą na cmentarz, orszak zniknął wkrótce za domami.
Dzień minął spokojnie, lecz na maszcie sygnałowym czarna, okrągła tarcza zapowiadała wciąż burzę z niewiadomych stron. Wieczorem wywieszono zamiast tarczy czerwoną latarnię. W nocy wichura zleciała znów na półwysep.
Przez kilka dni borykano się z morzem — nadaremnie. Wszystkie wybiegi i podstępy zawodziły, morze coraz liczniejsze żaki unosiło, wreszcie energja ludzka naddała, maszoperje uznały oficjalnie połów węgorzy za skończony i rzuciły hasło:
— Żaki na kraj!
Zaczęło się zbieranie linek i zwożenie krowami do wioski żaków, lejprów i niezliczonych pali bukowych. Łączki pod lasem i torfiaste rozległe pażyce nad zatoką pokryły się setkami lejowatych, białych więcierzy.
— Lecz zanim jeszcze skończy się połów węgorzy — opowiadał Kułak w swej wędzarni Tomaszowi — rybak już ogląda się za wiatrem bretlingowym, czyli szprotowym, przygotowuje niewody, stela, to jest listwą linową obramowuje mance szprotowe, opatruje dobrze odzież, specjalną watą uszczelnia łodzie, „dychtuje” je smołą lub dziegciem, osadza nowe maszty, łata żagle lub sporządza nowe, a potem czeka już pomyślnego wiatru i przymrozku. Węgorze się skończyły.

145