Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

nek — stąd — dotąd — wyłam sobie w wyobraźni, będziesz miał zatokę Gdańską, której częścią jest Małe Morze. — Ten tu kawałek krawędzi, idący z północy ku południowemu wschodowi — to nasz Hel. Na Wielkiem Morzu nic nie łowimy, albo mało, bo nasze rybołóstwo jest przybrzeżne, więc tylko Małe Morze. Teraz uważaj.
Rzucił zapałkę na wodę.
— Dmuchaj na tę zapałkę tak, żebyś ją przypędził tu. Dmuchaj — orjentując się. Widzisz! A teraz, wyobraź sobie, z której strony wiatr dmuchać musi, żeby rybę do tej miednicy wpędzić — bo skądże ona się tu inaczej weźmie? Woda tak mało słona, że pić ją można, dno w plankton ubożuchne. Morze, a we wiku łapią plotki, okonie, szczupaki, u ujścia rzek czasem nawet pstrągi górskie.
— Co ty opowiadasz! — zdumiał się Tomasz.
— To, że tu wszystko zależy od przypadku. Życie pięciu tysięcy ludzi, utrzymujących się wyłącznie z rybołówstwa, zależy od przypadku! Tu niema nic — ani bulwy, ani zbóż, ani jarzyn — nic! Ot, ci tu, nasi mają pastwiska, więc pasą trochę krów, ale zresztą nigdzie nic niema. Jak wiatr ryby nie przyniesie — zdychaj z głodu! Czy ty gdzie widziałeś coś podobnego, czy możesz to zrozumieć?
— Ale jakoś żyją! — wtrącił Tomasz.
— Jak żyją! Nędznie! Teraz się trochę poprawiło dzięki letnikom, ale też rybacy skutkiem tego degenerują. Główną podstawą ich bytu są dziś letnicy, nie rybołówstwo. Gdzież ich wykształcenie, gdzież jakiś postęp?
— Światło elektryczne.
— Dla letników! Pali się teraz? Nie!
— Bo się motor zepsuł!
— Jo, jo! Z początku motor się psuje a potem przestają palić światło — bo nikt za elektryczność nie płaci i nikt jej nie potrzebuje! „Ojce nie znali świa-

155