Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

żliwe okoliczności. Mają też nadzwyczaj wyrobiony dar obserwacyjny. Tego się nikt nie nauczy, to trzeba mieć we krwi. Tu jest kilku rybaków z lądu, pracują — ale bez powodzenia. Nie chcą ich przyjąć do żadnej maszoperji, biorą ze sobą tak — na przyczepkę.
Małe morze zastawione było mancami. Tu ktoś miał — podobno centnar — tam dwa centnary, jednego dnia rozeszła się wieść, że jakiś rybak miał w Helu osiem centnarów — już rybakom serca zaczynały róść, gdy wtem pokazało się, że to nie jeden rybak, lecz wszyscy rybacy w Helu razem mieli około ośmiu centnarów.
— Cóż to znaczy osiem centnarów! — zżymał się Kułak. — Ja potrzebuję czterdziestu dziennie!
Na morzu rybacy nie śpieszyli z powrotem do domu. Drewając — to jest, płynąc powoli z wiatrem i prądem, obserwowali wodę, z koloru i odcienia wnioskując, czy to „bretlingowa ueda”, czy nie. Rozglądali się bacznie, śledząc stada mew — co robią? Bo ptak żyje rybą, więc jeśli bardzo rzuca się na morzu, znaczy, że tam coś ma. Dla przyjemności, dla zabawy nie lata, jak rybak nigdy niepotrzebnie nie pójdzie tam, gdzie sprawy żadnej nie ma. Ciągnęli nieraz za mewami, patrząc, gdzie siadają, i tam stawiali mance. To znowu patrzyli, czy nie ujrzą gdzie falujących, czarnych grzbietów „merświnów”, delfinów bałtyckich, lubiących wgryźć się w ławicę śledzi, albo szprotów i hulać, używać do sytości.
Wtem ryknęła „zyda”, zrobiło się zimno, morze rozkołysało się, tak, że nawet po mance nie można było wyjechać, wszystkie kombinacje rozwiały się w powietrzu, prysnęły jak bańka mydlana. Kiedy po kilku dniach wyjechano na morze, nie znaleziono nic.
Nie rozpaczano jednak, bo na szprotki był czas.
— Ale musisz wziąć pod uwagę — tłumaczył Kułak Tomaszowi — że wiatr wpływa też i na charakter ludzi! Wiesz, że Puszka zaczyna pić przy zyd-weście,

159