Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

siejszy apetyt był apetytem zdrowego człowieka, którym jestem — ale smak potraw był po modlitwie porannej zgoła inny niż przedtem... Wiedziałem, że jem — dary Boże! To, proszę pani, to jest — wpływ morza.
Pani Łucja zmarszczyła trochę brwi i spojrzała naprzód na mężczyznę, a potem na morze. Na morze patrzyła długo.
Było prześliczne. Ni to atłas, ni jedwab, ni aksamit. I barwy były również nieuchwytne. I niebieskie i zielone — a na tem skry najrozmaitsze — i błyski.
— Długo trzeba będzie czekać — myśli piękna pani — aż ktoś stworzy taki materjał... Bo przecież to jest jak cudowny płaszcz... Widziałam kiedyś...
Tak. Widziała obraz przedstawiający falujące morze — modro-zielone — a na niem rusałczaną główkę dziewczęcą, z puszczonemi na fale bujnemi złotemi włosami.
— A to wyglądało tak, jakgdyby dziewczyna miała na ramionach olbrzymi mieniący się płaszcz — opowiadała towarzyszowi.
— Morze materjałem na płaszcz: — mówił Tomasz, kiwając głową.
— Piękna kobieta we wszystko może się ubrać. Zresztą nie powinien się pan dziwić, że traktuję morze bez tego respektu, jaki pan ma dla niego, lecz poufalej... Morze ma duszę kobiecą... jesteśmy siostry... Dlatego pan, znany mi ze swej kochliwości, tak się w niem odrazu zakochał... Nowa postać kobiecości... Ale zabiera się pan do tego po swojemu niedołężnie — wzdychając i filozofując... A kobieta tego nie lubi.
— Nie zawadziłoby jednak pomyśleć czasem bezinteresownie.
— Poco? Mamy tyle do roboty... Można przecież jeść, pić, spać, kąpać się, kochać się, kłócić, bić, tańczyć, chodzić na przechadzki, uprawiać sporty, zarabiać i tracić... Poco filozofować?

9