Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

tego po trzydziestu latach służby wygnał ją z granic swego państwa.
Nastazja Jonów Alberta, nie śmiąc i nie chcąc do wioski rodzinnej wracać, udała się naprzód do Danji, skąd po jakimś czasie przeniosła się do Szwecji. Zrobiła to dlatego, że nie miała w porządku papierów, a nie miała ich w porządku, ponieważ nie wiedziała, czy ich jest godna. Czemu? Powie się później, dość, że biedna emigrantka nie mogła się zdobyć na odwagę, potrzebną do zgłoszenia się do odpowiednich władz i uregulowania swej sytuacji, tak, że wreszcie „Szweda” policją odstawił ją na pokład statku, wręczył jej kartę przejazdu i wysłał do Gdańska — do Polski. Z Gdańska wróciła do swej rodzinnej wioski.
Była to kobieta przeszło pięćdziesięcioletnia, poważna, spokojna, rozumna, nieco smutna, a raczej może zrezygnowana. Przywiozła ze sobą pościel, bieliznę, trochę rzeczy, prawdopodobnie jakieś oszczędności. Przyjechała wbrew swej woli, zmuszona do powrotu siłą okoliczności, które złożyły się tak, że nie miała innego wyjścia. Przez tyle lat nie zapomniała ani po kaszubsku ani po polsku.
Słuchano jej opowiadania w milczeniu, z uczuciem nieopisanem. Gdyby słuchacze jej mieli przed sobą upiora, możeby się im to jeszcze wydawało rzeczą naturalną i wytłumaczoną. Ale ta siedząca przed nimi siostra, o której nigdy nawet nie myśleli, ta siostra była zjawiskiem o wiele dziwniejszem od upiora.
Było mianowicie tak, że przed przeszło trzydziestu laty Nastazji Jonów Alberta, wówczas młodej i ładnej dziewczynie, przydarzyło się, iż „dała się zepsować jednemu cudzemu panowi” — czego następstwa były wyraźnie w toku. Gdyby to był swój człowiek, nie zajmowanoby się tem, bo „doch on by ją sobie potem wziął”, a nie on — to drugi. Że jednak to był człowiek „cudzy”, gmina, unikająca, jak wszystkie gminy wszędzie, wszelkich ciężarów, postanowiła zastosować środki

245