Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/287

Ta strona została uwierzytelniona.

dziej ponury i coraz zapamiętalej pił, aż wreszcie stracił miarę i napół już przytomny, zaczął sypać kopami djabłów i bić pięścią w stół.
Ciotka Lina gorszyła się tem niemało, ale wódki nie odmawiała, bo instynktem kobiecym wyczuwała, że ten ogromny, potężny chłop ma iwer, pod którym jego dziecinna dusza upada.
Pił tak Emil Czarny sam, w ciemnym kącie, póki nie przyszła po niego Tyla, najukochańsza jego córka, która jedyna miała nad nim władzę absolutną i mogła z nim zawsze zrobić, co chciała. Przekomarzając się z nią, wypił jej na złość jeszcze kilka koniaków, poczem pokornie poszedł za nią do domu.
Zbudził się wcześnie, kiedy jeszcze było ciemno, i odrazu ogarnęło go przerażenie. Spostrzegł, iż odkładając spowiedź, wpadł w sidła szatana i zamiast oczyścić się z win, grzeszy dalej — zatwardziałością, pychą i pijaństwem. Prawdą jest, że gdyby nie konkurencja, nie różne sztuczki i sprawki nieładne tego Polucha, jak naprzykład podbijanie prizu, jakiego oni, sprzedający towar nie po warszawskich cenach lecz tanio, dawać nie mogli, nigdyby tych grzechów na swem sumieniu nie miał. Stało się jednak. Zgrzeszył. Nadeszła godzina skruchy i sądu. Chrystus za niego cierpiał — on się Chrystusowi za to niewdzięcznością nie odpłaci.
Jak tylko się rozwidniło, wstał, włożył świątalne ubranie rybackie i wyszedł. Poranek, bardzo chmurny i szary, ciężko leżał na wodach zatoki i domach wioski. Spotykani po drodze ludzie byli smutni i małomówni. Zdawało się, że cały świat śpiewa „Gorzkie Żale”. Czarne wrony wrzeszczały wśród chmur, jak wyrzuty sumienia.
Zgarbiony wszedł do kościoła Emil Czarny.
Ale wyszedł z niego wyprostowany, z rozjaśnioną twarzą i uśmiechnięty, nie ten pyszny rybak i kupiec,

277