Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/339

Ta strona została uwierzytelniona.

zostawią. I tak to trzeba jakoś wszystko wykalkulować, aby tego zarobku za dwa miesiące letnie wystarczyło na dalszych dziesięć miesięcy życia.
I mówią ludzie, że inaczej być nie może — bo nasze rybołówstwo, znikanie ryby i t. d. Ale tuż obok na tem samem, rzekomo mizernem i jałowem morzu Elanie robią majątki i wcale się na ubóstwo morza nie skarżą. Przeciwnie, gardzą nawet tak cennym towarem, jak węgorz.

Gdańsk.

W porównaniu z naszemi poczynaniami morskiemi Gdańsk jest bezwarunkowo potęgą. Ma oddawna wyrobiony rynek, stosunki i drogi handlowe, ma odpowiednie urządzenia, rozporządza całym, znakomicie zmontowanym i precyzyjnie działającym aparatem, gdy my jesteśmy na morzu nowicjuszami.
Ten Gdańsk, podstępny i wrogo dla nas usposobiony, stale podstawia nogę naszemu przemysłowi rybnemu, dokuczając mu na wszelkie możliwe sposoby. Główną, największą szkodę wyrządza pewien przywilej Gdańska, który poprostu zupełnie utrącił cały nasz przemysł rybny. Oto Gdańskowi wolno sprowadzać rybę z Niemiec, a nam nie. Skutkiem tego, jeśli na naszem morzu ryb niema, Gdańsk sprowadza je z Niemiec i zasypuje niemi rynek, podczas gdy nasze wędzarnie stoją pustką.
Do innych właściwości konkurencyjnej walki Gdańska z naszym przemysłem należy t. zw. łamanie ceny. Nasz przemysłowiec zupełnie uczciwie wykalkuluje sobie daną cenę na podstawie cen dziennych, Gdańszczanin rozmyślnie ją o kilka groszy obniży, (a może to zrobić dzięki korzystniejszym połączeniom kolejowym przestrzeni, krótszej o 30 km., niż przestrzeń z Jastar-

329