Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

dzinami całemi wrzeszczał żałośnie: — Neńkuo! Neńkuo! — Nieszczęśliwy był stary Edward, który przez dwa pełne miesiące nie miał wstępu do swego warsztatu i nie mogąc zabawiać się ukochanym heblem, musiał się bezczynnie po podwórku wałęsać, ale najnieszczęśliwsza była Edwardowa.
Ta prosta, cicha i skromna kobieta, z wielkiemi jak gwiazdy, szafirowemi, dziecinnemi oczami świętej Jadwigi i z takąż dziecinną duszą, z całego serca szczerze chciałaby każdego obsłużyć, ale choć wychowała się w klasztorze, służyła w Berlinie, a nawet u księdza, nie wiedziała, jak to zrobić. To, co się działo w jej kuchni, przechodziło jej pojęcie i siły. Każda partja miała inne wymagania, co innego chciała mieć na obiad i na kolację, w innym czasie wstawała, w innym szła spać. Prawda, pieniądze były, ale z tego ciągłego zamieszania, pracy od czwartej rano do pierwszej w nocy, a już zwłaszcza z tych dziwnych zwyczajów i obyczajów biedna kobieta była nieomal chora. Kiedy szła rano do kościoła, a spowiadała się codziennie, musiała patrzeć na uwijające się dokoła domu panienki w pantofelkach i jaskrawych, kolorowych spodniach — a ten widok ją gorszył. Gdy po nabożeństwie z pobożnie złożonemi dłońmi i z oczami skromnie spuszczonemi w ziemię, wracała, witała ją, stojąc w otwartych drzwiach warsztatu, Warszawianka, drobna, ale bujnych kształtów, dorodna kobieta, w króciutkim i bardzo wyciętym szlafroczku. Panie chodziły w sukniach krótkich a przytem przeźroczystych, wszystkie miały chłopięce fryzury, umalowane usta, i napudrowane twarze, a co druga paliła papierosy.
— Pychą grzeszą, i wszystkie będą potępione! — myślała Edwardowa, ze zgrozą patrząc na te grzeszne obyczaje.
Nigdy też nie była na plaży, aby nie widzieć bezwstydu, do którego rybacy tak przywykli, że zupełnie nie zwracali nań uwagi.

28