Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

zultacie, kiedy się wszystko zważy, to jednak... Ha, bardzo słusznie.
— Chciałby pan zostać rybakiem? — wtrąciła pani Łucja.
— Pragnąłbym być człowiekiem prostego serca! — odpowiedział cicho. — Bez żadnych skleroz, zwapnień, nerwic, skurczów... Chciałbym mieć serce, jak cielę! — dodał, śmiejąc się. — Zazdroszczę cielętom!

Kułak mówi.

— Jak Boga kocham, Tomek Buszyński! Ty, nie ty? Daj pyska, stary druhu! Poznajesz mnie? Poznajesz starego kolegę? Co ty tu robisz? Czego tu szukasz? Poco się tu pchasz? A niech cię jasny piorun! E, bracie, to my się teraz gorzały napijemy! Mariczka, dwie czyste, większe! Poznajesz, nie? No, jak ja się nazywam?
— Józef Kułak — rzekł pan Tomasz śmiejąc się.
— I to prawdziwy Kułak, który jak co raz chwyci, to już nie wypuści! — chwalił się nowo przybyły, serdecznie ściskając panu Tomaszowi rękę.
Chłop był olbrzymi, o dużej głowie, mocnej, kościstej twarzy i potwornie szerokich barach; łapy miał jak łopaty. Kędzierzawa, nieco przerzedzona czupryna wyglądała niby namydlona, z pod wysokiego, guzowatego czoła wesoło patrzyły siwe oczy, pełne energji i radości życia.
— Wiedziałem, że się tu z tobą spotkam! — mówił pan Tomasz. — Wspomniano mi, że tu handlujesz, skórę z rybaków zdzierasz.
— Trudna rada! — zaśmiał się Kułak. — Jak ja ich nie zedrę, to oni zedrą mnie, a z czegoś przecie człowiek musi żyć. No, pijmy! Na zdrowie! Kiedyż to my się ostatni raz widzieli? Dwadzieścia siedem lat temu, jak Boga kocham! Spotkaliśmy się przypadkiem, wstąpiliśmy do szynku, wypiliśmy budlę, po-

75