Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

trząc na oba morza. Czyż nie ciekawa byłaby taka idylla rybacka? Bo z pewnością nie brakowało tu ani dziewcząt, ani piosenek. Oni są muzykalni i mają temperament... Ale tych piosenek nie wskrzesi już nikt... Umarły na zawsze. Niemcy zdusili. Teraz powoli, bo tu cud!
Dochodzili do wierzchołka pagórka, który Tomasz dla ściętego kształtu nazwał kraterem.
Na wierzchołku Tomasz stanął, zdjął kapelusz, rozjaśnionem spojrzeniem obwiódł horyzont i odetchnął głęboko.
— Wolność! — rzekł.
Popielate oczy pani Łucji też błyszczały zadowoleniem. Oddychała żywiej, na jej matowych policzkach rozgorzały brzoskwiniowe rumieńce.
Widok był bardzo piękny. Wzdłuż półwyspu ciemny, gęsty grzebień lasu, po jednej stronie błękitna w tej chwili, lśniąca zatoka z szafirowym przeciwległym brzegiem, po drugiej wzdymające się turkusowe fale Wielkiego Morza. Na zatoce — jakby ciepło ludzkie, na wybrzeżu i przy brzegu łodzi, trochę dalej motorówki z pochyło sterczącemi masztami, czarne zdala linje paliszcz przystani rybackiej, tu i tam daleka żaglówka — bliżej szczekanie psów, porykiwanie bydła, odgłosy życia — na morzu bezustanna praca wody, statki i bezkres.
— Stąd dopiero naprawdę widać, jakie te fale morskie są wielkie i co to za potężny ruch, co za siła! — odezwała się pani Łucja, przyglądając się powolnemu wzbieraniu wody na przestrzeni całych kilometrów.
— Tu się widzi rytm morza i tu czuje, kto ma serce. I tu jest Bóg!
— Jest wszędzie! — dodała żywo kobieta.
— Chce pani powiedzieć, że i w grzechu, w pustocie życia, w zesromoceniu i pohańbieniu człowieka? O, ja tak przywykłem wszystko zawsze rozumieć i ni-

89