Strona:Jerzy Szarecki - Czapka topielca.pdf/190

Ta strona została skorygowana.

, szorował kotły i noże, płakał w duszy, rozpaczał i gdy u syna z powodu skaleczeń kapała krew z ręki u ojca broczyła — z serca. Twardym jednak i nieugiętym był Szorda, kapitan dalekiej żeglugi. Gdy ujrzał, że praca kuchcika zbyt przygniatająco działa na umysł chłopaka, podwyższył go do stopnia marynarza pokładowego i wcielił do jednej z wacht. Tam znowu bosman dostał zlecenie — nie pobłażać, dawać jak najwięcej i jak najcięższej pracy, posyłać do żagli na reje w miejsca i momenty jak najbardziej niebezpieczne i groźne. Po kilku miesiącach tej próby ojciec zaczął brać syna do swej kapitańskiej rupki i uczyć go nawigacji, locji, zapoznawać z używaniem logu i mapy, wtajemniczać w arkana sekstansu, chronometru i drogowskazów słońca i gwiazd.
Wyraźnie chciał stary kapitan, by syn objął po nim komendę na pokładzie i prowadził „Mewę“ po oceanach i morzach, jak jego ojciec, dziad i pradziad. Niepokonane jednak trudności spiętrzyły się w duszy syna przed wolą ojca. Twarde, znojne, grube i ściśle materjalne życie, jakie prowadził chłopak na statku, wywołało reakcję i zamiast wybić muzyczne „bzdury“ z jego głowy, stworzyło potrzebę sztuki, wznieciło głód intelektu i rzuciło już teraz zdecydowanie i bezpowrotnie duszę młodzieńca w krainę