Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/172

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ II.
ESKAPADA JUNY

Obiad rozpoczął się w milczeniu; kobiety usiadły naprzeciwko siebie, mężczyźni po obu przeciwległych brzegach stołu.
W milczeniu zjedzono zupę — wyborną, jakkolwiek nieco gęstawą; podano rybę. Obnoszono ją wśród powszechnego milczenia.
Bosinney przerwał je wreszcie:
— Pierwszy prawdziwie wiosenny dzień.
Irena zawtórowała mu cichym głosem:
— Tak, pierwszy wiosenny dzień.
— Wiosenny?! — oburzyła się Juna. — Niema czem oddychać!
Nikt jej nie podtrzymał.
Zebrano talerze po rybie, pięknej świeżej soli z Dover. Bilson przyniosła butelkę szampana, obłożoną po szyjkę lodem.
Soames uprzedził:
— Boję się, że będzie zbyt wytrawny.
Podano bite kotlety, każdy przystrojony przy kostce różową karbowaną bibułką. Juna odmówiła wzięcia potrawy i znów zapadło milczenie.
Soames poradził Junie, aby nie pogardzała mięsem, uprzedzając ją, że nie będzie już żadnego innego.
Ale Juna nie dała się przekonać, odniesiono więc półmisek do kuchni.
Tym razem przerwała milczenie Irena.
— Słyszał pan śpiew mojego kosa, panie Filipie?
— Tak. Idąc tutaj, słyszałem go ze skweru.
— Miła ptaszyna!
— Mogę służyć sałatą? — pytała każdego zkolei pokojówka, obnosząca salaterkę.
— Szparagi tym razem dość marne — zauważył Soa-