Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/264

Ta strona została przepisana.

kantem zaintonować marsza: „Niech Bóg chroni królowę“ i wynieść się.
Franka jedno tylko miała pobożne życzenie, aby jak najwcześniej uczuł się zmęczonym i wysunął się do swojej sypialni.
Trzy czy cztery najbardziej oddane jej przyjaciółki, które przeniosły się do niej z racji przygotowań do zabawy, podzieliły z nią w jednym z górnych pokojów naprędce podany obiad, złożony z udka kurczęcia na zimno i filiżanki herbaty; mężczyzn posłano do klubu, bo im przecież należy się solidniejsze pożywienie.
Punktualnie z wybiciem dziewiątej zjawiła się pani Smallowa sama, kwieciście tłumacząc nieobecność Tyma, nie wspominając jednak zarazem o siostrze, która w ostatniej chwili oświadczyła, że chce, aby dano jej święty spokój. Franka przyjęła ciotkę ostentacyjnie, i posadziła ją na rautowej kanapce, pozostawiwszy ją na honorowem tem miejscu nachmurzoną i osamotnioną, w paradnej liljowej atłasowej szacie — włożonej po raz pierwszy od żałobnej czerni po śmierci ciotki Anny.
Oddane najbliższe przyjaciółki wyszły, każda ze swojego pokoju, każda, jakgdyby czarodziejskiem zrządzeniem, w sukni odmiennej barwy, wszystkie wszelako z tą samą obfitością gazy dokoła obnażonych ramion i łona — bowiem wszystkie, co do jednej, nie grzeszyły nadmiarem pulchności. Wszystkie przedstawione zostały pani Smallowej; żadna nie zabawiła w jej towarzystwie więcej niż parę sekund, poczem skupiły się wszystkie razem, i, szczebiocząc i nerwowo ściskając swoje karnety, zerkały ukradkiem na drzwi w oczekiwaniu pierwszego mężczyzny.
Zkolei przybyła całą grupą rodzina Mikołajostwa Forsytów, zawsze punktualnych, za nimi Eustachy ze swoimi chłopcami, spoglądającymi posępnie zpodełba i zalatującymi dymem papierosów.