Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/334

Ta strona została przepisana.

stawione i jego nocna pyjama ułożona na niem w porządku. Dotknął ręką czoła i odjął ją wilgotną. Zrozumiał, że jest odtrącony.
Zbliżył się ponownie do pierwszych drzwi i, łomocąc gwałtownie klamką, zawołał:
— Otwórz drzwi! Czy słyszysz?! Otwórz drzwi!
Usłyszał przyciszony szelest, ale drzwi ani drgnęły.
— Otwórz! Słyszysz! Wpuść mnie natychmiast! Żądam, abyś mi otworzyła!
Słyszał wyraźnie przez dziurkę od klucza przyśpieszony jej oddech, oddech istoty, zagrożonej niebezpieczeństwem.
Było coś przerażającego w nieubłaganem tem milczeniu, w fizycznej tej niemożliwości dostania się do Ireny. Soames powrócił do gotowalni i, napierając z całych sił na wiodące z niej drzwi do sypialni, próbował je wysadzić. Ale drzwi były nowe; on sam kazał obsadzić nowe, aby urządzić wszystko jak należy na powrót ich z podróży poślubnej. Doprowadzony do wściekłości, podniósł nogę, aby walnąć nią z rozmachu w futrynę, powstrzymała go jednak myśl o służbie. Poczuł, że jest zwyciężony.
Rzuciwszy się na fotel w gotowalni, wziął książkę do czytania.
Zamiast liter jednak widział przed sobą żonę — jej złote włosy, opadające kaskadą po obnażonych plecach i jej wielkie ciemne oczy — widział ją, stojącą jak spłoszony zwierz na czatach. Myślała naprawdę, że grozi jej niebezpieczeństwo!
Nie był w stanie usiedzieć spokojnie i podszedł znów ku drzwiom. Słyszał, że nie śpi jeszcze, zawołał więc:
— Ireno! Ireno!
Nie chciał nadać swojemu głosowi tonu błagalnego. Słabe odgłosy zamilkły w złowróżbnej odpowiedzi. Stał z zaciśniętemi dłońmi, pogrążony w zadumę.