Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/119

Ta strona została przepisana.

szepnął: — Wszystko w porządku. Przynieśli kość słoniową. Nie mówcie nic! Wiem, co robię.
Dwaj biali wrócili niechętnie do domu, ale spać już nie mogli. Słyszeli jakieś kroki, szepty, jęki. Zdawało im się, że gromada ludzi weszła na dziedziniec, że ciśnięto na ziemię ciężkie jakieś przedmioty, potem swarzono się długi czas, wreszcie nastała cisza. Kayerts i Carlier leżeli na swoich twardych łóżkach, myśląc: „Ten Makola jest nieoceniony“. Rano Carlier wyszedł z domu bardzo zaspany i pociągnął za sznur wielkiego dzwonu. Służba stacyjna musztrowała się codzień przy dźwiękach dzwonu. Ale tego ranka nikt się nie stawił. Kayerts pojawił się, ziewając, na werandzie. Widzieli, jak Makola wyszedł ze swojej szopy, niosąc cynową miednicę z brudną wodą. Makola, Murzyn cywilizowany, mył się zawsze bardzo porządnie. Wylał zręcznie mydliny na nędznego żółtego pieska, który chował się przy jego szopie i, zwróciwszy twarz w stronę domu ajentów, krzyknął zdaleka:
— Wszyscy ludzie uciekli dziś w nocy!
Słyszeli go wyraźnie, ale obaj krzyknęli w zdumieniu: „Co takiego?!“ Potem przez chwilę wpatrywali się w siebie nawzajem:
— Wpadliśmy w ładne tarapaty — warknął Carlier.
— To nie do wiary! — mruknął Kayerts.
— Pójdę do szałasów i zobaczę — rzekł Carlier, ruszając z miejsca wielkiemi krokami.
Makola zbliżył się i zastał samego Kayertsa.
— Nie mogę temu uwierzyć — rzekł płaczliwie Kayerts. — Pielęgnowaliśmy ich jak własne dzieci!
— Odeszli z ludźmi z wybrzeża — powiedział Makola po chwili namysłu.
— Co mnie to może obchodzić z kim odeszli — niewdzięczne bestje! — wykrzyknął Kayerts. Nagle