Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

Potem, gdy zabieraliśmy się już do spoczynku, wartownik szkunera okrzykiwał daleki plusk wioseł w gwiaździstym mroku zatoki; jakiś głos odpowiadał mu ostrożnie, a nasz serang, wtykając głowę przez otwarty luk świetlny, oznajmiał bez zdziwienia: „To radża przyjść. On już tu być“. Karain ukazywał się bez szmeru na progu małej kabiny. Wydawał się wówczas uosobieniem prostoty — odziany w biel, z zawojem na głowie; za całą broń miał tylko kriss o zwyczajnej rogowej rękojeści, przyczem zasłaniał go uprzejmie fałdą saronga nim jeszcze próg przestąpił. Za jego plecami widniała zawsze zniszczona i ponura twarz starego Malaja noszącego miecz — twarz pokryta tak gęstemi zmarszczkami, że zdawała się patrzeć skroś oczka cienkiej, ciemnej siatki. Karain nie ruszał się nigdzie bez tego zausznika, który stał tuż za nim albo przysiadał na piętach. Radża nie lubił czuć za sobą otwartej przestrzeni. A nawet więcej niż nie lubił; zdawało się poprostu, że się lęka — że niepokoi go to, co się dzieje za jego plecami. Nie mogliśmy tego zrozumieć wobec jawnej i zapamiętałej wierności, jaka go otaczała. Znajdował się przecież sam w pośrodku oddanych mu ludzi; nie czyhały na niego ani sędziowskie zasadzki, ani braterskie ambicje, a jednak niejeden z naszych gości zapewniał, że władca nie znosi samotności. Mówili nam: „Nawet kiedy je albo śpi, jest przy nim zawsze na straży człowiek, który posiada broń i siłę“. I rzeczywiście zawsze mu ktoś towarzyszył — ale nasi informatorzy nie mieli wyobrażenia ani o broni, ani o sile tego strażnika, które były zaiste ciemne i straszliwe. Przekonaliśmy się o tem, ale dopiero później, słuchając pewnego opowiadania.
Zauważyliśmy tymczasem, że nawet podczas najważniejszych rozmów Karain wzdrygał się często i, przerywając swoje wywody, sięgał wtył nagłym ruchem, aby przekonać się, czy stary Malaj jest za