Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

nic wielkiego. Była tylko małą brzózką na rojście, wątłą i słabą drzewiną, igraszką wiatru śród bezkreśnej dziczy bladego mszaru.
Nie lękała się burz, ani piorunów, które zabijały olbrzymy drzewne. Nie bała się złej, zjadliwej wichury, szalejącej po leśnych uroczyskach, ani ulewy... Nie przejmowała jej trwogą nawet siekiera drwala, której głos wieścił drzewom śmierć...
I zbyt była bliska ziemi, aby ją przerażał śnieg, który jej wiotki wierzchołek ku tej ziemi swoim ciężarem pochylał...

Jej przygody? Nie miała, nie mogła mieć żadnych przygód, gdyż płowy mech daleki był od świata i zagubiony na zawsze za mgłami.
Nawet słońce rzadko tu docierało, mając inne, radośniejsze krainy. Nawet księżyc niechętnie się włóczył po nocach, lękając się zapewne zdradliwych topieli...
Tylko błędne ogniki, złe oczy nocy, tańczyły o zmroku na bagnie. I mogłyby