Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

Jużeśmy się mieli ucieszyć bramą triumfalną, która nas oczekiwała, siłami miasta całego zgodnie wystawiona, gdy rejent — zbudowaliśmy ją w pięcioro i paru niedorostków!
Jużeśmy mieli żałować, że przez lasy skręciwszy, nie usłyszeliśmy mazurka Dąbrowskiego, którym przy świeżej bramie orkiestra z „miejskich żywiołów“ złożona pragnęła nas powitać, — gdy rejent z twarzą, jak osolony befsztyk czerwoną skoczył przed „zbrojne forum“.
— Z żadnych „miejskich żywiołów“, ale zapłacone żydki! Bo, panowie, lepsza naga prawda i lepiej już gryźć sercem!
Naga, bezwstydna prawda, rwana żywcem z wnętrzności.
Przewodnicząca płynęła przeciw niej bezradnie ruchem strudzonych ramion, „szlachcianka“ oczy sobie wstydliwie zasłoniła, ale delegaci popierali tę prawdę coraz śmielej.
Tak dalece, że aptekarz obiegł skrzętnie całą grupę dokoła i, naszego kapitana uchwyciwszy za mankiet, krzyknął bez ceremonji: — Wczoraj na posiedzeniu!
— Witamy was, jak dziady — skwierczał rejent, — niemasz tu żadnych „wszystkich“, żadnej solidarności. Ofiarujemy wam nasz wstyd, nasze upokorzenie. I — to jest prawda!!
Głos mu się rozpruł w piersiach, przewodnicząca podniosła ręce krzyżem, do góry, delegaci schmurzyli się pokutnie.
Gdy wtem żółte biedactwo w obwisłych bufkach