Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

To Rostowicz musiał pilnować kolegów, zamkniętych za przetrzymanie urlopu w piwnicy o chlebie i wodzie. To on musiał żołnierza ze swej sekcji, który ukradł chłopom krowę, wiązać w kij.
— No i co, — zaszedł go Trepka niespodzianie, oglądnąwszy przedtem podejrzliwie dyby delikwenta, — no i co?
— Pan sierżant dobrą szkołę daje, — zaśmiał się Rostowicz. Równocześnie z małych, bystrych oczu trysnęły mu łzy okrągłe, świeże, jak u dzieci...
— To ma być człowiek?! — filozofował sierżant, opowiadając później zdarzenie na brzegu Narwi, podczas gdy żołnierze zażywali regulaminowej kąpieli.
Tu, na piaszczystem wzniesieniu, przed wstęgą błękitnej rzeki mógł nareszcie podoficer doświadczyć choć odrobinę tak pożądanej samotności. Żołnierze kąpali się pod jego czujnem okiem, on zaś, nikomu już nie potrzebując świecić ustawicznym przykładem, rozwalał się, kurzył papierosy i gadał swobodnie o wszystkiem naraz...
O kompanjach niemieckiego rekruta, które z przeciwległego brzegu na gwizdek pędziły do wody i w szyku, niczem różowy mur ludzki, zapadały się w rzekę. O innych kompaniach niemieckich, które już ubrane wracały pod górę, wśród łąk, z kamiennym śpiewem „In der Heimat! In der Heimat!“
— To już wolę takiego drania Niemca, — rozważał Trepka, — tu ci śpiewa „in der Heimat“, a do nas młode ich szczeniaki rekruckie przylatują, żeby się przebrać „za legionów“... Ale czy wiesz, co za jeden? Ma na gębie napisane, czy tchórz, czy pro-