Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

wokator? Nie wiesz. Czterech ich już było u nas z taką prośbą. Zgody się nie dało, a nazajutrz, przed wymarszem, — na front zachodni mieli iść, — powiesili się wszyscy czterej. To już jest coś, jakiś charakter, — nie?
Gwarzyli o tych kompanjach niemieckiego rekruta, o wszelakich „frasunkach“, o „dziwkach“, co tu niedaleko na noc namiot se rozbijały i przyjmowały, przyjmowały, — morowe zdrowie mają.
Potem, wydawszy gwizdek do powrotu z wody, szarże milkły i nim się żołnierze odziali, jedynem na świecie zapatrzeniem twardego oka podoficerskiego wiodły po piachu, po różowych rekrutach w lgnące objęcia koszul, gatek i wszelakiej bielizny omotanych.
Gapiły się na wodę, która oto krasy się pozbyła, farbę straciła i chmury odbija teraz szare, brzuchate.
— Od zachodu idą, na burzę.
Ciężki zwał mroku zawisł nad brzegiem, z którego wystawały bastiony porosyjskiej fortecy. Biało-czarna chorągiew niemieckiego dowódcy raz wraz zrywała się do lotu z pomiędzy złotych kopuł cerkwi.
Sierżanci uradzili zgodnie, że trzeba spieszyć, — idzie burza. Kaprale zbiegli co prędzej, kończyć z tą kąpielą.
— Już was tu niema, — prędzej, już was tu niema, — poganiały wzdłuż niegotowych szeregów ostre głosy.
Drobny popłoch wywracał liście sąsiedniej wikliny białą podszewką do góry. Migały, jakoby wystraszone, w szumie trawy, która pospołu z długim blaskiem wydała z siebie nagle szum posuwisty. Błąkał się,