Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

wione talerzami i miseczkami, które pod łukiem sośniny prószyły potulnym blaskiem.
W izbach panowała uroczysta cisza, a w kuchniach, umieszczonych na końcu długiego korytarza, — piekło!
Dymiące wulkany kapusty, ciemna, chłonna kurzawa spoconych kasz, oślizgły skręt pociętych drobno klusek, duże rydze, jak płaty wątroby po stolnicach chlapiące, spierzchły zgrzyt wzdętych bochnów chleba, wartkie ciało bułek sypane z kosza do kosza, srebrny połów łyżek, ciągniony z miejsca na miejsce, wrzask tłuszczu, wrącego na patelniach, grzmoty przykryw, miotanych na roziskrzoną blachę, — wszystko to w danej chwili stanowiło jedność groźną, straszną, i nie dziw, że nie mogły sobie dać z nią rady liczne panie w prasowanych fartuchach, ani otyli panowie komitetowi, laskami wskazujący drogę żywiołom pary, hałasu i jedzenia.
Gdzież tu się miało przytulić moje ciche wspomnienie? Samotności chciwe i ukrycia, w samotności rodzinnej dojrzałe, gdzież tu, wśród miejsca i ruchu na tysiące obliczonego, zaciszną stronę odkryć mogło?
Zbudowany tedy, lecz jeszcze większą obcością zdjęty, wróciłem do mego zimnego pokoju nad bramą, by, odziawszy się w futro, zasiąść przy stole, obok krzywej umywalni, naprzeciw okna, i pisać do kogoś list.
Do kogo, — o czem?
Do ludzi, do czasu, do lasów?
Do nikogo o niczem, — bo jeżeli dzień każdy przynosi, ile dawniej rok unieść nie zdołał, to jakże w tym zamęcie hodować dawne wspomnienia i drogie cie-