Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/058

Ta strona została przepisana.

Zgodnie z jego komendą, nie uszło dwudziestu sekund a wszyscy byliśmy gotowi dać ognia na pierwsze skinienie.
Takie gromadne napady dzikich zwierząt nie rzadko zdarzają się w Indyach. Bardzo często mieszkańcy miejscowości zwiedzanych przez tygrysy, bywają oblężeni przez nich w swoich mieszkaniach, i niejednokrotnie oblegający wychodzą zwycięsko z napaści.
Niebawem do groźnego ryku dochodzącego z zewnątrz, dołączyło się przerażające wycie uwięzionych w klatkach. Kraal odpowiadał lasowi. Hałas był tak przeraźliwy, żeśmy się słyszeć nie mogli.
— Na palisady! krzyknął dostawca; komenderując raczej na migi niż głosem.
W tejże chwili przerażone bawoły zaczęły się szarpać chcąc zerwać się i uciec ze swego stanowiska; woźnice silili się daremnie chcąc je przytrzymać.
W tem brama, źle widać zamknięta, otworzyła się gwałtownie i gromada dzikich zwierząt wpadła do wnętrza kraalu.
Dziwna rzecz jak się to stać mogło, skoro Kalagani, tak jak codziennie, miał zamknąć drzwi i założyć sztabą żelazną!
— Do mieszkania coprędzej!... krzyknął Mateusz Van Guit, wpadając do domu który sam tylko zapewniał jakieś schronienie.
Ale czy zdołamy dobiedz do niego?
Już padło na ziemię dwóch chikarysów napastowanych przez tygrysów. Inni nie mogąc dobiedz do domu, biegli po kraalu szukając jakiegoś schronienia.
Dostawca, Stor i sześciu Indyan byli już w domu, którego drzwi zdołali zamknąć właśnie w chwili gdy dwie pantery miały wpaść za nimi. Kalagani, Fox i inni, chwytając się gałęzi wdrapywali się na najbliższe drzewa. Ja i kapitan Hod nie mogliśmy dobiedz do domu.