Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/066

Ta strona została przepisana.

W przeddzień wyjazdu przybył do nas Mateusz Van Guit w towarzystwie Kalagani’ego. Pułkownik przyjął go bardzo uprzejmie. Sądziliśmy że przyszedł jedynie aby nas pożegnać; ale z mowy jego i zakłopotania można było domyśleć się, że grzeczność ta jest płaszczykiem jakiejś myśli którą pragnął a nie śmiał wypowiedzieć. Na jego szczęście Banks zapytał czy udało mu się już zdobyć nowe bawoły do zaprzęgu?
— Gdzie tam! panie inżynierze, odpowiedział; Kalagani daremnie przebiegł w tym celu wszystkie okoliczne miejscowości, nigdzie nie mógł znaleźć bawołów do nabycia, i jestem teraz w tak opłakanem położeniu, że nie mam czem odstawić mojej menażeryi do najpierwszej stacyi...
— I jakże myślisz pan zaradzić temu? zapytał Banks.
— To też bieda że ani wiem co począć, odpowiedział. Klatki moje są ciężkie... myślę to i owo... waham się... a tu termin odstawy się zbliża... 20.września niedaleko... tylko 18 dni mi pozostaje do odstawienia mojej menażeryi do Bombsy.
— Ośmnaście dni!... zawołał inżynier, — więc nie masz pan chwili czasu do stracenia!
— Wiem o tem, niestety!... to też jeden... jedyny pozostaje mi ratunek...
— Jakiż?
— Nie chciałbym być natrętnym... a przecież ośmielam się zanieść najpokorniejszą prośbę do pana pułkownika...
— Mów pan o co chodzi, panie Van Guit, rzekł pułkownik Munro, i bądź pewnym że z największą przyjemnością uczynię co będzie w mej mocy aby cię wybawić z kłopotu.