Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/126

Ta strona została przepisana.

ponowił raz jeszcze to samo zapytanie i tęż samę odebrał odpowiedź. A usłyszawszy ją, rzekł:
— A więc niech się wasza cześć uspokoi — wynalazłem sposób przyznania słuszności obydwom uczonym.
— Czy być może, przezacny myśliwcze? — zawołał Anglik zdziwiony.
— Nieinaczéj — nim zabłyśnie jutrzejszy ranek, pułkownik Everest i pan Strux nie będą już mieli powodu do kłótni, jeżeli wiatr mi dopomoże.
— Co chcesz powiedziéć przez to?
— To już moja rzecz.
— Dobrze, Mokumie, rób co chcesz, a jeśli tego dokonasz, to zasłużysz się wielce uczonéj Europie, a nazwisko twe będzie uwieńczone w rocznikach nauki.
— To byłoby zawiele honoru dla mnie sir Johnie; nie obchodzi mię wcale wasza uczona Europa, pragnę tylko przywrócić zgodę. — I zapewne przeżuwając myśl swoją, odtąd nie wyrzekł ani słowa.
Sir John uszanował to milczenie; ale napróżno starał się odgadnąć, jakim sposobem myśliwy zamierzał pogodzić dwóch uczonych, tak zawziętych na siebie, że gotowi byli narazić powodzenie tak ważnéj i długiéj pracy, byle sobie nie ustąpić nawzajem.
Około piątéj przed wieczorem, myśliwi powrócili do obozu. Podczas ich nieobecności, nietylko nie przyszło do zgody, ale nawet zajątrzenie się wzmogło. Usiłowania Williama i Zorna, ażeby ich pogodzić, spełzły na niczém; współzawodnicy kilkakrotnie nanowo wszczynali dysputę, lecz ostre przymówki, których sobie nie żałowali, pogorszyły jeszcze stan rzeczy. Lękano się nawet, iżby sprzeczka coraz drażliwsza nie doprowadziła do wyzwania. Przyszłość tryangulacyi była zagrożoną, bo w razie poróżnienia zupełnego, każdy z naczelników musiałby ją skończyć na własną rękę; wtedy musiałby nastąpić rozdział, a myśl o nim najbardziéj zasmucała dwóch najmłodszych członków komisyi,