Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

w piecu dniem i nocą. Zapas spirytusu tak się już wyczerpał, że używano go tylko w razach szczególnych.
Wkrótce téż rozpoczęło się pękanie lodów z głuchemi łoskoty. Na całéj płaszczyźnie tworzyły się przepaście i szczeliny i byłoby nierozsądném puszczać się teraz w drogę bez drągów do zgłębiania tych rozpadlin, które żywcem mogłyby pochłonąć niebacznego wędrowca. Bywało często, że marynarze wpadali w wodę najniéspodziewaniéj, używając niezbyt miłéj, bo nieumyślnéj a zimnéj kąpieli.
W téj epoce wróciły i foki, a wraz z niemi i świéże zapasy mięsa. Zdrowie osady było wyborne. Czas przepędzano na przygotowaniach do odjazdu i na polowaniach. Cornbutte czynił częste wycieczki na południe, w celu zbadania drogi. Już tam roztopy powyżłabiały różne przejścia i kanały, któremi przepływały olbrzymie lodowce w południowym kierunku. W dniu 25 kwietnia statek był już gotowy. Żagle, dotychczas zwinięte, furknęły wesoło na masztach, a naszym marynarzom na widok ten radośnie zaśmiały się oczy. Okręt drżał pod uderzeniami fal, jakby z niecierpliwości do podróży... czuł się już we