Strona:Juliusz Verne - Bez przewrotu.pdf/191

Ta strona została przepisana.

Bądź-co-bądź, niewzruszony J. T: Maston odmawiał wszelkich wiadomości co do miejsca x, pojmując nadto dobrze, że jeśli je odkryje, obaj jego wspólnicy, tak prezes Barbicane, jak kapitan Nicholl, będą postawieni w niemożności prowadzenia dalej rozpoczętego dzieła.
Jednak przyznajmy, że piękną była ta walka człowieka pojedyńczego ze światem całym. Zolbrzymiała go ona tak w oczach mistress Evangeliny Scorbitt, jak w opinii jego kolegów z Klubu strzeleckiego. Ci zacni ludzie i, bo niepodobna tego utaić, uparci jak wogóle dymisyonowani artylerzyści, obstawali mimo wszystko za projektami Barbicana i Spółki. Sekretarz Klubu strzeleckiego doszedł do takiej sławy, że moc osobistości zawiązała z nim korespondencyę, jak się to robi ze zbrodniarzami wielkiego rozgłosu, celem zdobycia podpisu ręki, która wkrótce ziemię całą miała z gruntu przewrócić.
Wszelako choć to było piękne i szczytne, ale co chwila niebezpieczniejsze. Lud całemi masami, dniem i nocą, otaczał więzienie w Baltimore. Rozlegały się tam krzyki i hałas nieopisany. Szalejący tłum chciał samowolnie ze skóry obedrzeć J. T. Mastona. Policya widziała zbliżającą się chwilę, w której nie będzie w jej mocy ochronić go od następstw prawowitego oburzenia.