Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/179

Ta strona została uwierzytelniona.
– 171 –

maki były wyborne. Chód miały szybki, a po poskromieniu pewnych objawów oporu, okazywały pojętność i podróż szła doskonale.
Starali się też pośpiechem odzyskać czas stracony. Po trzech dniach podróży, żyrafy zaniosły jeźdźców w równinę, przeciętą dość dużą rzeką, prawdopodobnie był to dopływ Zambesi. Jej brzegów Cypryan postanowił się trzymać, aby podług niejasnych wskazówek Lopepa dostać się do kraju króla Tonaia.
Wkrótce też uprawne pola manioku i taro, drogi dobrze utrzymane, chaty podobne budową do uli i masy ptactwa wskazywały, iż dojechali do kraju zaludnionego, choć zrzadka.
Liczne stada drapieżnych zwierząt, przeżuwaczy i prawdziwe chmary mniejszych i olbrzymich ptaków dowodziły, że pustynia znajduje się nieopodal.
Zachwycony rozmaitością krajobrazu, Cypryan zapomniał prawie o celu podróży, gdy wjeżdżając na nieduży pagórek nagle stanął jak wryty wskutek niespodzianego widoku.
Ni mniej ni więcej tylko Pantalacci we własnej osobie pędził galopem, ścigając Matakita. Odległość milowa rozdzielała tylko przeciwników.