Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/32

Ta strona została uwierzytelniona.
— 24 —

pryana coraz bardziej, jak każda zagadka, której rozwiązać nie możemy. Skutkiem też tego często zatrzymywał wzrok swój na tej żółtej płaskiej twarzy, cienkich wargach, z poza których błyszczały dwa rzędy białych zębów, na krótkim nosie i kosych oczach, zawsze spuszczonych na dół, jakby dla ukrycia złośliwego wyrazu.
Ile lat mógł sobie liczyć Li?
Piętnaście, czy sześćdziesiąt?
Trudno było orzec. Czarne włosy, żywe spojrzenie i lśniące zęby, kazały się domyślać młodzieńca, lecz przeczyły temu zmarszczki, pokrywające jego czoło i policzki. Postać mała, nędzna, pomimo żwawych ruchów, przypominała staruszka.
Czy był biedny, czy bogaty? znowuż zagadka.
Miał na sobie spodnie z szarego płótna, żółty jedwabny kaftan, czapkę splecioną ze sznurów, białe pończochy i pantofle filcowe. Ubranie to mogło służyć zarówno mandarynowi pierwszej klasy, jak człowiekowi z gminu. Pakunki jego składały się z czerwonego drewnianego kuferka, na którym czarnym atramentem wypisane były słowa:

H. Li
from Canton to the Cape.