Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/178

Ta strona została przepisana.

ciągnęła się aż do otworów groty. Rodzaj schodów i pryczy utworzonej z sąsiadujących ścian skały wybornie posługiwał do przejścia bezpiecznego.
— Ach te schody, odezwała się miss Campbell, psują mi nieco efekt pałacu sławnego Fingala.
— Bo też rzeczywiście jest to wykonane już ręką ludzką.
— Jeżeli jest jednak użyteczne, wtrącił brat Sib.
— Przecież możemy po nich wchodzić bardzo wygodnie, dodał brat Sam.
W chwili dostania się do groty podróżni zatrzymali się dla zaciągnięcia rady przewodnika.
Przed ich wzrokiem rozpościerał się pewien gatunek nawy pełnej tajemniczości. Otwór między oboma ścianami skały czyli raczej groty Fingala wynosił na szerokość blisko trzydzieści cztery stopy. Po prawej i po lewej ręce, stały bazaltowe pilastry, przyciśnięte jeden do drugiego, okrywające tym sposobem jak w wielu świątyniach z dawnych czasów widok znajdujących się po za nimi murów. Na tych pilastrach wspierało się olbrzymie sklepienie, które obejmowało przestrzeń blisko pięćdziesiąt stóp nad powierzchnią morza.
Miss Campbell i jej towarzysze oczarowani tym pierwszym widokiem pogrążyli się w zadumie, idąc dalej drogą wyrobioną z natury przez całą długość groty.