Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/43

Ta strona została przepisana.

kładzie, szeroka weranda rodzaj namiotu pokrytego lekką materyą, z ławkami i siedzeniami wygodnemi i miękkiemi, prawdziwy taras otoczony elegancką galeryjką, na którym podróżni mieli wyborne powietrze i pyszny widok.

Podróżnych nigdy nie brakło. Było ich sporo już to przybywających ze Szkocyi, już z Anglii. Miesiąc sierpień należał do pory, w której najwięcej odbywa się wycieczek. Między innemi najbardziej uczęszczalnemi miejscami była okolica nad Clydą i Hebrydy. Na pokładzie zgromadziły się rodziny wyraźnem obdarzone błogosławieństwem pod względem liczby członków; młode dziewczęta niezmiernie wesołe, młodzieńcy nadzwyczaj poważni, dzieci przywykły już do wypadków podróży; dalej pastorzy zwykle bardzo liczni na okrętach, w wysokich jedwabnych kapeluszach, w długich czarnych sutannach ze stojącym kołnierzem, w białych krawatach, spadających aż na brzeg kamizelki; potem właściciele ziemscy w beretach szkockich, przypominających swą ociężałą powierzchownością dawniejszych tak zwanych: Bonnet-lairds[1] przed sześćdziesięciu laty; nakoniec pół tuzina cudzoziemców, przeważnie niemców, którzy nawet po za granicami Niemiec nie tracą nic ze swej oryginalności i dwóch lub trzech francuzów, zawsze żywych, wesołych i ruchliwych.

  1. Lordowie czapkowi.