Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/106

Ta strona została przepisana.

ludzi, przynieś nosze... Musimy rannego natychmiast przenieść do domu.
Indjanin poskoczył, aby spełnić polecenie swego pana.
Tymczasem Zol gniewnie zaczął warczeć i rzucił się w gęstwinę, widocznie zwietrzył wroga, sprawcę nieszczęścia.
— Kto to mógł uczynić? — zadał sobie pytanie Kaw-dier, poprawiając bandaże.
W tejże chwili dało się słyszeć zajadłe szczekanie Zola, zatrzeszczały w głębi puszczy gałęzie, jakby je ktoś łamał, głos Zola stawał się tak gwałtownym, że Kaw-dier spojrzał w tę stronę, gdzie szamotanie się jakieś, wreszcie rozpaczliwy krzyk ludzki były coraz wyraźniejsze. Nie ulegało już wątpliwości, że olbrzymi Zol schwycił zbrodniarza.
Kaw-dier rad był pośpieszyć za głosem psa, przekonać się, z kim on stoczył taką zajadłą walkę, lecz powstrzymał się, nie chcąc opuścić rannego.
Wtem zaszeleściły zarośla i Zol przypadł do nóg swego pana. Jedną łapę miał zranioną, paszczę podrapaną, nie lada walkę widocznie stoczył z jakimś wrogiem przed chwilą.
Olbrzymie zwierzę ze skomleniem łasiło się, to do Halga, to do Kaw-diera.
Jednocześnie prawie dały się słyszeć śpieszne kroki wracającego z noszami Karra i pomieszane głosy pp. Hartlepoola i Rodesa.