Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/108

Ta strona została przepisana.

— Co za ohydna zbrodnia! — mówił Hartlepool, pochylając się nad rannym.
— Nieszczęsny chłopiec! — zawołał Rodes.
Natychmiast ułożono go na noszach, poczem wszyscy ruszyli szybko do domu.
Kaw-dier w krótkich słowach opowiedział p. Hartlepoolowi o tem, że Zol stoczył z tajemniczym przeciwnikiem śmiertelną walkę, że należy tam śpiesznie podążyć, bo może właśnie ktoś potrzebuje pilnie pomocy.
— Niechaj Rodes i Karro niosą Halga coprędzej do domu, my zaś szybko zobaczymy, co się tam stać mogło.
Tymczasem w gęstwinie leśnej rozegrał się jeden z tych wstrząsających dramatów, które mimowolnie myśl zwracają ku górze i każą wierzyć w palec sprawiedliwości Bożej.
Zaledwie Kaw-dier uszedł kilka kroków po zakrwawionych śladach, które Zol biegnąc, pozostawił na zaroślach i trawach, gdy między gęstemi krzakami ujrzał leżącego bez życia jakiegoś człowieka.
Kaw-dier spojrzał i twarz zasłonił rękami z przerażenia. Na ziemi leżał Sirk z raną szeroką na szyi, już nieżywy.
Nie ulegało wątpliwości, że Zol w obronie Halga stoczył z nim zaciętą walkę, że to Sirk właśnie napadł na Halga.
Miał on z pewnością wspólnika zbrodni, gdyż widać było po śladach, że ktoś jeszcze