Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/079

Ta strona została przepisana.

Dwaj nieznajomi mieli na głowach berety z futra wydry morskiej; odzież zaś z jakiejś tkaniny szczególnej, która dobrze odznaczała ich postać i dozwalała wielkiej swobody ruchów.
Wyższy z nich, widocznie dowódzca statku — przypatrywał nam się z nadzwyczajną uwagą, nie mówiąc ani słowa. Potem zwracając się do swego towarzysza, rozmawiał z nim niezrozumiałym dla mnie językiem. Był to język brzmienny, harmonijny, giętki, którego samogłoski zdawały się ulegać bardzo niejednostajnemu akcentowaniu.
Drugi odpowiedział poruszeniem głowy i dodał dwa lub trzy wyrazy całkiem niezrozumiałe; poczem wzrokiem wyraźnie mnie badał.
Odpowiedziałem mu po francuzku, że uie rozumiem jego języka, lecz on nie zdawał się rozumieć tego co mówię; położenie więc stawało się coraz kłopotliwsze.
— Niech pan opowie nasza historyę — rzekł do mnie Conseil. — Może ci panowie choć jakie wyrazy pochwycą z tego.
Rozpocząłem więc opowiadanie naszych przygód, bardzo pomału i dobitnie, nie opuszczając najmniejszego szczegółu; wymieniłem nasze nazwiska i stan każdego, a potem formalnie przedstawiłem siebie jako profesora Aronnax, Conseil’a jako mego sługę, i Ned-Landa jako oszczepnika.
Człowiek z oczyma łagodnemi i spokojnemi słuchał umie cierpliwie, grzecznie nawet i z widoczną uwagą. Lecz z twarzy jego nie można było wnosić czy zrozumiał moje opowiadanie. Gdy skończyłem, nie wyrzekł ani słowa.