Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/109

Ta strona została przepisana.

z liści złotych. Zapaliłem je i wciągałem w siebie pierwsze jego dymki z namiętnością amatora, który nie palił od dwóch dni.
— To wyborne — rzekłem — ale to nie tytoń.
— Nie — odpowiedział kapitan — ten tytoń nie pochodzi ani z Havany, ani ze Wschodu. Jest to rodzaj porostu wodnego bogatego w nikotynę, którego mi trochę skąpo morze udziela. Ale nie zatęsknisz pan za swojemi londressami.
— O kapitanie! gardzę niemi od dnia dzisiejszego.
— Pal więc dowoli, i nie myśl o pochodzeniu tych cygar. Choć ich straż skarbowa nie kontrolowała, nie mniej przeto są dobre, jak mi się zdaje.
— Tem lepsze.
W tej chwili kapitan Nemo otworzył drzwi, będące naprzeciw tych któremi wszedłem do biblioteki i weszliśmy do salonu bardzo dużego i oświetlonego wspaniale. Był to obszerny czworobok długi na dziesięć metrów, szeroki na sześć. a na pięć wysoki. Świetlny sufit lekkiemi przyozdobiony arabeskami, rozrzucał jasne i łagodne światło na wszystkie cuda nagromadzone wtem muzeum. Było to rzeczywiście muzeum, w którem ręka rozumna, hojna, zgromadziła wszystkie skarby natury i sztuki z tym nieładem artystycznym, jakim się odznaczają pracownie malarzy.
Ze trzydzieści obrazów mistrzowskich w ramach jednostajnych, oddzielonych tylko od siebie iskrzącemi się pękami emblematycznemi, zdobiło ściany okryte tkaniną mającą desenie w stylu surowym. Były tam płótna co najwyższej wartości, które po większej części podziwiałem już dawniej, w zbiorach prywatnych europejskich i na wystawach obrazów. Różne szkoły ma-