Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/152

Ta strona została przepisana.

— Do Australji! Do Australji! — powtórzyli chórem wszyscy towarzysze Glenarvana.
— Przekonywam się teraz, kochany Paganelu, że przybycie twoje na pokład Duncana jest zdarzeniem prawdziwie opatrznościowem.
— Przypuśćmy, że jestem posłannikiem Opatrzności, i nie mówmy już o tem — rzekł skromnie uczony sekretarz Towarzystwa Geograficznego.
Tak się skończyła ta pamiętna rozmowa, która w przyszłości tak ważne wydać miała skutki. Zmieniła ona zupełnie moralne położenie podróżnych. Pochwycili oni na nowo nitkę prowadzić ich mającą po tym labiryncie, w którym, jak sądzili, zbłąkali się na zawsze. Nowa nadzieja wykwitała na gruzach zniweczonych zamiarów. Mogli już bez obawy pozostawić poza sobą ląd amerykański i całą myślą ulatywali już ku Australji. Wstępując znowu na pokład Duncana, nie przyniosą już złowróżebnych wieści i czarnej rozpaczy, a lady Helena i Marja nie będą potrzebowały opłakiwać niezawodnej zguby kapitana Granta! Dlatego też w obecnej chwili zapomnieli o wszystkich minionych trudach i niebezpieczeństwach; oddali się zupełnej radości i jedyną rzeczą, jaka ich zasmucała, było to, że nie mogli natychmiast puścić się w drogę.
Była godzina czwarta po południu; o szóstej postanowiono wieczerzać. Paganel chciał ten szczęśliwy dzień uczcić wspaniałą biesiadą, ale ponieważ zapasy były bardzo skromne, zaproponował tedy Robertowi, aby się wybrał z nim na łowy „do pobliskiego lasu”. Na tę myśl szczęśliwą Robert klasnął w ręce z radości; wzięto ładownicę Thalcave'a, oczyszczono rewolwery, nabito je drobnym śrutem i ruszono na polowanie.
— Tylko się nie zapędzajcie zbyt daleko — rzekł poważnie major do obu myśliwców.
Po oddaleniu się ich, Glenarvan i Mac Nabbs poszli zbadać miarkę na drzewie naciętą, a Mulrady z Wilsonem rozdmuchiwali tymczasem węgle na ognisku.
Glenarvan nie dostrzegł, aby woda opadła, a jednak zdawało się, że dosięgła już najwyższego stopnia; gwałtowność, z jaką płynęła z południa na północ, była najlepszym dowodem, że równowaga rzek argentyńskich jeszcze się nie ustaliła. Ta ogromna masa płynna musiała przed opadaniem czas pewien pozostać nieruchoma jak morze, w chwili gdy przypływ się kończy a odpływ zaczyna. Nie można było zatem liczyć na opadanie wód, dopóki tak gwałtownie płynęły ku północy.
Podczas gdy lord Glenarvan z majorem zajęci byli obserwacjami, na drzewie słyszeć się dał wystrzał, a wślad za nim prawie równie głośny okrzyk radości. Trudno było rozeznać, kto się więcej cieszył: Robert, czy Paganel? Polowanie, pod taką zaczęte wróżbą, cudowne dla kuchni podróżniczej obiecywało rezultaty; tem bardziej, że