Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/333

Ta strona została przepisana.

— Nędznicy! Niech się tylko dostaną w me ręce, a pomszczę się za mą osadę.
Pod wpływem boleści stwardniały rysy Glenarvana. Przez kilka minut patrzył na fale bez końca, szukając może ostatniem jeszcze spojrzeniem jakiego okrętu, błądzącego w przestrzeni. Potem wzrok jego przygasł. Glenarvan stał się, jakim był zazwyczaj, i nie wymówiwszy słowa, nie skinąwszy nawet, puścił się galopem drogą ku Eden.
Jedną jeszcze formalność należało spełnić: pozostawić konstablowi zeznanie o zaszłych wypadkach. Przyjął je Thomas Banks tego jeszcze wieczora. Urzędnik ten zaledwie zdołał powściągnąć swe zadowolenie, spisując protokół; poprostu rad był, że już niema Ben Joyce'a i jego bandy — a całe miasto równie było temu rade. Prawda, że złoczyńcy popełnili nową zbrodnię, opuszczając Australję, ale opuścili te strony. Zatelegrafowano ważną tę wiadomość władzom w Melbourne i w Sydney.
Złożywszy zeznanie, Glenarvan wrócił do hotelu Victoria. Smutnie spędzili podróżni ten ostatni wieczór. Myśli ich błądziły po tej ziemi płodnej w nieszczęścia. Wspominali sobie owe piękne nadzieje, powzięte na przylądku Bernouilli, tak okropnie zawiedzione przy zatoce Twofold.
Paganelem owładnął niepokój gorączkowy. John obserwował geografa i uważał, że już od wypadku nad Snowy River chciał i nie chciał coś powiedzieć. Naciskał go nieraz pytaniami, ale beskutecznie. Tego jednak wieczora, odprowadzając geografa do jego pokoju, zapytał, czem jest tak zaniepokojony.
— Mój przyjacielu — odparł wykrętnie Paganel — nie jestem więcej zaniepokojony, niż zazwyczaj.
— Panie Paganel — rzekł John — masz jakąś tajemnicę.
— A cóż — zawołał Paganel, gestykulując — nie umiem się ukrywać!
— I czego to nie możesz ukryć?
— Tego, co mnie przejmuje radością, a zarazem rozpaczą.
— Co? Rozpacz i radość zarazem?
— Tak, podróż do Nowej Zelandji przenika mnie radością i rozpaczą.
— Czy miałbyś jakie wskazówki? — zapytał żywo Mangles. — Czy wpadłeś na ślad zgubiony?
— Nie, mój przyjacielu. Nie, wraca się z Nowej Zelandji.... a jednak!... Wiesz, jaka jest ludzka natura; człowiekowi dosyć jest mieć nadzieję. żeby oddychał. A ta moja dewiza: spero, spero, to

najpiękniejsza w świecie dewiza!