Poco odszedł? Czyżby nas opuszczał? Stryj mój spał mocno. Chciałem krzyczeć. Ale usta spalone pragnieniem nie zdołały wydać ani jednego dźwięku. Ciemność stawała się coraz głębsza.
— Jan nas opuścił! — krzyknąłem — Jan! Jan!
Ale słowa te rozlegały się we mnie samym. Nic słychać nie było.
Potem, po pierwszym strachu, zawstydziłem się swych posądzeń.
Mocny i wierny, człowiek ten nie chciał opuszczać swego pana wtedy, gdy namawiałem go do powrotu, a teraz miałby nas pozostawić samych! Nigdy!
Odejście jego nie było napewno ucieczką, przecież zamiast wychodzić z galerji w górę, on postępował w głąb.
Poszedł pewnie na poszukiwanie wody, której szmer, wydawało mi się, jakbym słyszał...
Podczas nieobecności Jana, która trwała godzinę, wyobrażałem sobie różne rze-