Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

jego uścisk wolniał, ustępując miejsca chwilowemu oszołomieniu.
W tem załopotało coś nad nim skrzydłami. Był to orzeł. Kilka sępów siedziało zdala, bojąc się jeszcze przystąpić. Morderca zerwał się i spojrzał znowu naokoło. Zobaczył strumyk i nachylił się nad nim. Jakiś człowiek był tam na spodzie. Nachylił się tedy zupełnie, a gdy ustami dotknął wody, miły chłód musnął mu wargi. Zaczął pić chciwie wodę i pił długo.
Kiedy się podniósł, ujrzał jakiegoś konia. Koń także pił wodę, a potem rżał radośnie. Był objuczony; więc człowiek zdjął z niego juki i patrzył, co zawierają. W jednej sakwie znalazł trochę chleba i ryżu, któremi głód zaspokoił, w drugiej złote i srebrne monety, które uważał za kamyczki. Postanowił wziąć je z sobą i już chciał juki przyczepić do siodła, gdy wtem trącił stopami o trupa Zulimy. Ujrzał znowu te dziwne, złote włosy, które tak błyszczały, i podjąwszy z ziemi jatagan, jednem cięciem oddzielił głowę od kadłuba i wrzucił ją do próżnej sakwy. Wtem kadłub zsunął się z piersi szejka, więc wyzwolony, zgrzytając zębami, ułożył go znowu na dawne miejsce i wbijając jatagan w piersi obu trupów, spoił je na zawsze razem. Naokoło była kałuża krwi. Wyzwolony maczał w niej ręce i rozmazywał krew po całem swojem ciele. Cieszyła go ta czerwoność. Podjął księgę, usiadł i przewracał karty, nie zważając na to, że na każdej zostawia krwawy ślad. Wnet jednak odrzucił precz książkę, bo nie wiedział, co to jest, wsiadł na konia, zdjąwszy zeń siodło, którego przeznaczenia nie rozumiał i puścił się galopem, nie oglądając się za miejscem, gdzie orły i sępy ścierwem się dzieliły.
Długo tak jechał, aż przybył na jakąś rozległą równinę. Tu dał spocząć koniowi i sam zrywał dla niego