Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko trochę wydobywał się nazewnątrz, kształtem drżącej, powiewnej mgły różowej, którą wiatr poranny starał się roztargać na drobne smugi dymu po zeschłych trawnikach.
Zachwyt i bolesna rozkosz drgały na twarzy śpiącej, choć ustami chwytała głęboko oddech jak duszona przez zmorę. Było jeszcze zupełnie ciemno, gdy się zbudziła. Czuła się tak ciężką, że zrazu dźwignąć się nie mogła. Jej ruchy sprawiały, że czerwony opar rozrzedzał się nieco, szerszym woalem się rozwiewał, — lecz trzymał się jej mocno i nie puszczał.
Ludmiła stanęła na wierzchołku grobu czerwono, uroczyście, i wyciągnąwszy wgórę dymiące ręce, dziękowała gwiazdom szalonemi, bezrozumnemi zgłoskami. Dławiła ją duma powtórnego macierzyństwa, które pokazywała komuś niewidzialnemu.
Szła teraz w ciemności ostrożnie, aby nie zawadzić, nie stłuc świętego naczynia. Ale w myślach ten pochód wydawał się jej tańcem bakchanckim.
— Jestem pijana! Idę ze schadzki miłosnej i jestem już matką! Jestem cyganką, która ukradła dziecko!
Wyglądała jak mglista, rozżarzająca się kula, ilekroć przyśpieszała kroku, aby zanieść co rychlej do domu drogi ciężar. Paru ludzi z niedowierzaniem zauważyło zdaleka to dziwne zjawisko, które przygasało, gdy się zbliżyli. A właśnie wtedy zerwała się burza tak szalona, że kto mógł, chronił się do domu. Ludmiła, modląc się, pędziła przed siebie i zaciskała naokoło ciała z całych sił swój nowy szal, utkany z materji droższej od wszystkich kaszmirów świata.
Dopadła bramy, otworzyła sobie, wbiegła do siebie i rzuciła się na łóżeczko Osi. Była zmęczona śmiertelnie. Aż do tej chwili panowała jeszcze nad sobą, podtrzymywała ostatkiem woli logikę swych czynności. Teraz nie